
Kazimierz Pierzchlewicz, seniorem został po 40 latach pracy dziennikarskiej w Rozgłośni Poznańskiej Polskiego Radia.
Chociaż nie. Najpierw, od roku 1949, był korektorem naszych antenowych tekstów, które czytaliśmy sami, bądź robili to za nas lektorzy. Zawiłości gramatyki, pisowni i stylistyki języka polskiego miał bowiem Kazio - jak to się mówi - w jednym palcu, co - nawiasem mówiąc - wykorzystywaliśmy również wtedy, gdy jego obowiązki zmieniły się z korektorskich na dziennikarskie.
I dziwne, ale prawdziwe. On - filolog klasyczny z racji przedwojennej matury, później absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Poznańskiego stał się nagle u nas, czyli w radiu - entuzjastą tematyki ekonomicznej. W tamtych czasach gospodarki państwowej, współzawodnictwa, wykonywania planu i podnoszenia norm, w czasach wytycznych, odpraw, instrukcji i poleceń - było to nie lada wyzwanie. Ale redaktor Pierzchlewicz radził sobie z tym wszystkim chyba najlepiej, jak było wówczas można.
Oto mianowicie postawił w centrum uwagi swoich dziennikarskich penetracji nie "wytyczne", lecz sprawy ludzkie. Nagrywał materiały i pisał o ludziach z inicjatywą, z ciekawymi pomysłami, o ludziach przywiązanych do swojej pracy, swego warsztatu, swojej fabryki. "Wielkopolska gospodarka", "Patrioci na co dzień" oto przykłady cyklów audycji autorstwa Kazia Pierzchlewicza.
Z czasem jednak jego prawdziwym "konikiem" stała się problematyka proeskportowa i Międzynarodowe Targi Poznańskie. Nawiązał nawet w tej materii współpracę z poznańską prasą, w efekcie czego narodził się pomysł wspólnego konkursu "Wielkopolska dla eksportu".
No i jeszcze audycja szczególne - "od serca" - w treści odbiegające od prozy publicystyki ekonomicznej, dla Kazimierza Pierzchlewicza, kaprala podchorążego 17 Dywizji Piechoty, o wyjątkowej wadze.
Były to dźwiękiem spisywane wspomnienia własne i kolegów, z którymi dzielił los żołnierza 1939 roku i jeńca - najpierw w obozie radzieckim (cudem uniknął Katynia!), a potem obozów niemieckich w Neubrandenburgu i Woldenbergu. Te nagrania, mające walor dokumentu historycznego, należały do jednych z ostatnich dokonań dziennikarskich Kazia. A potem, gdy przeszedł na emeryturę, nie zapomniał ani o Rozgłośni, ani o nas, coraz bardziej wykruszającej się garstce powojennego pokolenia poznańskich radiowców.
Aż do sierpnia 1995 roku. Odszedł niespodziewanie w środku lata, w wyniku nagłego ataku sercowego. Bo serce, jak pamiętam, dokuczało mu od zawsze. Może od nadmiaru pracy, może od szczególnej wrażliwości, a może dlatego, że miał je nie tylko dla siebie?
Dużą część (tego serca), a wiem to na pewno - zostawił przy swoim przepastnym biurku w dawnym budynku naszej Rozgłośni przy ulicy Strusia 10 w Poznaniu. (tekst: Urszula Lipińska)